Kocur Max – jeden za wszystkich, wszyscy za jednego
Jim Deacove jest mało znanym autorem gier w Polsce, choć od 1972 r. zaprojektował ich około 100. Wszystkie te gry są znane pod szyldem jego własnego wydawnictwa Family Pastimes z Kanady. W Europie kilkanaście tytułów zostało wydanych przez holenderskie wydawnictwo Sunny Games, zaś do Polski trafiły dzięki dystrybutorowi Familiaris.pl. Grupę docelową stanowią dzieci i rodziny, a idea tych gier jest jedna: grajmy razem, a nie przeciw sobie.
Jak na razie dogłębnie zapoznałam się z 3 grami i na tym nie poprzestanę, bo chcę wyłowić perełki jak ta, o której dziś piszę. „Kocur Max” (Max the Tomcat) to gra dla dzieci od 4 roku życia, w której może uczestniczyć od 1 do 8 graczy. Jej pierwsze wydanie datuje się na rok 1986. Czas rozgrywki to 10-15 minut – tak krótki czas jest bardzo odpowiedni dla tych najmłodszych dzieci, które szybko przenoszą zainteresowanie na inne sprawy.
Trudno mi orzec czy istnieją cechy łączące wszystkie gry tego autora, jednak wśród znanych mi tytułów takie znalazłam. Są to: szata graficzna, tematyka i mechanika. Zacznę od tej pierwszej. Piękne grafiki przyciągają wzrok i stwarzają niepowtarzalny klimat w grach, są dopełnieniem całości, są sztuką. Z gry „Kocur Max” bije ogromna prostota i skromność kolorystyczna, co przy pierwszym kontakcie potrafi bardzo zadziwić. Wystarczy przyjrzeć się planszy: wielkie drzewo, do którego zmierzają bohaterowie, skromny kolorystycznie tor ruchu, weranda z koszem dla kota i kilka detali. Nie ma tu żadnego graficznego przepychu i nienaturalności – jest tyle, ile trzeba dla istoty gry. Podobnie jest z żetonami bohaterów gry, oraz z żetonami jedzenia dla kota. Za tę grafikę odpowiada sam autor i gdy się do niej przyzwyczaiłam, to zaczęłam doceniać. W końcu życie nie jest bajkowo piękne, a gra właśnie o życiu opowiada.
Tematyka gry oparta jest na wydarzeniach z życia codziennego. Kot, choć udomowiony, jest drapieżnikiem i często odzywa się w nim natura. Kot poluje, w dodatku na zwierzęta, którymi gracze w grze poruszają, z którymi się utożsamiają. Interesuje się więc swoimi braćmi mniejszymi – myszką, wiewiórką (a dokładniej chipmunk) i ptakiem. „Brzydki kocur” mówią dzieci. Fakt, brzydki z wyglądu, ale zachowuje się naturalnie. Naturalną też jest rzeczą, że lubi zjeść coś domowego: ser, kocią karmę, mleko i lubi zabawy w kocimiętce (Nepeta cataria). Instynkt samozachowawczy nie pozwala zwierzętom dać się mu złapać. Uciekają więc tam gdzie jest bezpiecznie – do domu na drzewie. Jednak nie zawsze jest tak, jak chcemy i w grze bywa różnie.
Pod względem mechaniki jest to gra kooperacyjna i typu roll and move. O losie decydują 2 kostki, a wszyscy gracze próbują z nim walczyć. Gracz w swojej turze rzuca obiema kostkami, które posiadają równe liczby oczek czarnych – sterujących kotem i oczek zielonych – sterujących pozostałymi zwierzętami. Gracze sami decydują o kolejności przesuwania zwierząt po polach, zwykle jednak kot przesuwany jest jako drugi. Ruch zwierząt jest banalnie prosty i na pierwszy rzut oka wygląda dosyć pospolicie i nudnawo. Jednak gra trzyma w napięciu od samego początku, do samego końca.
Oczka na kostkach mogą mieć 3 kombinacje: 2 czarne oczka – kot idzie o 2 pola do przodu; czarne i zielone – kot i jedno wybrane zwierzątko o 1 pole; 2 zielone – 1 zwierzątko przesuwamy o 2 pola lub 2 zwierzątka o 1 pole. Wynika z tego, że kot porusza się w każdej turze, a poszczególne zwierzątka nie. W dodatku kot może skracać sobie drogę w specjalnie oznakowanych miejscach, zaś zwierzątka korzystają ze skrótu tylko im przeznaczonego. Ciężko jest uciec przed zwinnym drapieżcą. Gdy stan zagrożenia sięga zenitu, trzeba kotu dać coś jeść. Mimo, że w takiej sytuacji kot wraca do swojego domu, to i tak bardzo szybko wraca do gonitwy za naturalnymi przysmakami. Nie jest wesoło. W grze gracze wspólnie decydują o ruchach uciekających zwierzątek i odciąganiu Maxa. Trzeba więc nauczyć się dobrze gospodarować domowym jedzeniem, dobrze szacować i szybko podejmować decyzje. Wygrana należeć będzie albo do kota, albo do zwierzątek. Można też utrudnić sobie zadanie ograniczając liczbę kartoników, przyciągających kota do domu, do 3. W zależności od wyrzuconych oczek przy 4 kartonikach jest czasem trudno, a co dopiero przy ich mniejszej liczbie. Jest też jeden techniczny mankament w grze – wielkość żetonów ze zwierzątkami. Już 2 z trudem mieszczą się na wspólnym polu, co niestety sprzyja próbom nieuczciwego przesuwania żetonów. Chcąc dzieci uczyć, trzeba być więc czujnym.
W wieku 3, 4 lat i ciut więcej kooperacja nie jest prosta. Dzieci dopiero uczą się współpracować, podejmować decyzje, ponosić konsekwencje, uczą się brutalności świata, poznają instynkt samozachowawczy i naturę zwierząt (a również ludzi). Dzieci uczą się też wygrywać bądź przegrywać w grupie. Przy kilku grach kooperacyjnych obserwowałam zachowanie się dzieci w różnym wieku. Niestety już 5-letnie nastawione są na wygraną i potrafią być wściekłe, gdy inni popełnią błędy, doprowadzające do katastrofy lub do niej przybliżające. Dla niektórych taka gra to już nie zabawa, to nie jest wspólne spędzanie czasu. To już rywalizacja, przede wszystkim w samotnym wyścigu, niechętnie w grupie. „Kocur Max” jest w moim odczuciu bardzo dobrym narzędziem nie tylko przeznaczonym do zabawy, ale i terapeutycznym w różnych środowiskach: w domu, w przedszkolach i w klasach początkowego nauczania. Wymaga nieustannego dialogu i wzajemnej pomocy. Jest narzędziem, przy którym, pomimo prostoty, rodzice nie będą się nudzić. Zaś młodsi gracze, dla których rozumienie zasad i trzymanie się ich stanowi jeszcze problem, ze starszymi zagrają z przyjemnością i się od nich szybko nauczą. Jestem pewna, że dzieci pokochają tę grę, jak te, z którymi grałam.
Link BGG
Tekst pierwotnie opublikowałam na łamach serwisu GamesFanatic.pl