Bzzz…Plask!
Bzzzz… Pełna koncentracja… Plask! Sezon na owady uważam za otwarty. Pająki, muchy, komary, osy, szerszenie, trzmiele i inne często naruszają moją prywatność. W większości przypadków pomaga gazeta, którą wyganiam natrętne owady. Jednak czasem trzeba urządzić niezłe polowanie, wystawiając się jako wabik. Bzzzz… Plask! Mam cię! Myślałam, że z taką wprawą, nabytą już w czasach obozów harcerskich, będę mistrzem plaskania. No to się przekonałam z nową grą wydaną przez Egmont. Mowa o Bzzz…. Plask! Reinera Knizii.
Mamy szczęście, że na nasz rynek trafiają gry w nowych szatach graficznych. Pierwowzory bywają paskudne. Wystarczy poszukać na BGG gier o nazwie SWAT, It’s mine, Take it, które są pierwowzorem recenzowanej przeze mnie gry, a zrozumiecie o co mi chodzi. Rodzima oprawa graficzna jest wyśmienita. Dodatkowo, reguły polskiego wydania zostały częściowo zmodyfikowane – z poprzednich edycji wybrano tylko to, co najlepsze. Tak narodziła się rodzinna i imprezowa gra karciana.
W rozgrywce biorą udział: plansza z muchą do plaskania, 78 kart, nerwy ze stali, bystre oko, szybka ręka, tryb obliczeniowo-szacunkowy mózgu. Karty można podzielić na specjalne i z owadami, każda zdobyta karta przynosi punkty na koniec gry. Bzzz…Plask! O, to karta oznaczona jedną zieloną plamą, za każdą taką otrzymuje się punkty na niej wskazane, nawet ujemne. Ciężkie to lato. Bzzz… Plask! Plask! A to karta oznaczona 2 pomarańczowymi plamami, która daje wskazaną liczbę punktów za każdą parę danego owada, również ujemne. Dla tej grupy kart można zdobyć również jokera, który zastępuje dowolnie wybraną kartę z 2 plamami. Jak człowiek jest już lepiej zaopatrzony w broń przeciw natrętom, to posługuje się packą. Kto zbierze ich najwięcej, ten zyskuje 7 punktów, kto najmniej traci dokładnie tyle samo. Dobrze uzbrojony pogromca natrętów organizuje sobie spraye, im ich jest więcej, tym więcej punktów. Sposób zdobywania kart bardzo mi przypomina polowanie na komary.
Przy stole zaległa cisza. Wszyscy patrzą w jeden punkt na stole. Słychać tylko dźwięki dociąganych kart ze stosu i delikatne uderzenie kart o powierzchnię blatu. Ręce drżą, każdy czeka na odpowiedni moment, a z każdą kartą rośnie napięcie. W głowach kotłują się myśli. „Brać?” – włącza się tryb obliczeniowo-analityczny. „Zdążę?” – ramiona poruszają się nerwowo. Nagle kilka dłoni rusza do boju. Plask! Ktoś z impetem uderza w planszę z muchą, inne dłonie zatrzymują się w połowie drogi. Rozlega się śmiech, wesołe komentarze. Potem cisza i pełna koncentracja. Każdy chce stać się najlepszym łowcą, licząc się z tym, że na łowy może udać się tylko 4 razy (dla 2-3 osób) lub 3 razy (dla 4-5 osób).
Gra stwarza dwa problemy. Po pierwsze, gdy dzieci pytają mnie „Co to za robak?”, to często bezradnie rozkładam ręce. Kilka pospolitych jeszcze potrafię nazwać, reszty już nie, a są tak pięknie narysowane, że aż prosi się zrobić z nich domowy „Mały atlas stawonogów”. Przypuszczam, że wielu rodziców zostanie zasypanych takimi samymi pytaniami, więc się przygotujcie. Po drugie, podliczanie punktów okazuje się nie taką łatwą sprawą, choć w zasadach gry wszystko jest klarownie wyjaśnione. Trudność sprawia już segregowanie owadów, z czym miały problem tylko 7-9 latki. Nauczyły się segregować dopiero po 3ciej rozgrywce, a tym samym grać ze zrozumieniem. Dodawanie w pamięci też okazuje się trudne, nie tylko dla dzieci. Za dużo używa się kalkulatorów.
Można grać w nią na 2 sposoby: na żywioł – zdobywać cokolwiek i liczyć na łut szczęścia przy podliczaniu punktów, albo po prostu liczyć na instynkt; analitycznie – szacować karty wychodzące na stół, obserwować reakcje przeciwników i ćwiczyć szybkość, próbować zapamiętać ile i jakich kart z packami i sprayami ma gracz a nawet przeciwnicy. Po wielkości poszczególnych stosów, utworzonych ze zdobytych kart, widać bardzo dobrze, kto lubi ryzykować, a kto nie. Grając z dziećmi warto je zachęcić do większego ryzyka, nauczyć wyczekiwać. Przy każdym sposobie gry emocji jest tyle samo, a stopniowane napięcie jest rewelacją w tej grze. Trzeba pamiętać, że gry imprezowe najlepiej chodzą i dają najwięcej emocji w większym gronie. Przy 2 osobach nie odczuwałam tego samego napięcia co już przy 3. Jeśli chcecie grać w 2 osoby to proponuję grać w wariant przedstawiony w instrukcji, który polega na jednoczesnym odsłanianiu kart przez obu graczy z 2 stosów. Trzeba obserwować nie tylko to, co samemu się odkryje, ale również to co wyciąga przeciwnik. Uderzając w muchę szybszy gracz zbiera wszystkie wyłożone karty.
Bzzz… Plask! to gra rodzinna i imprezowa dla 2-5 osób. W dodatku taka, którą mogę szczerze polecić, nawet zaawansowanym graczom jako lekki przerywnik. Widać w niej rękę Knizii. Gra jest dopracowana w każdym szczególe, jest mieszaniną zimnej kalkulacji i refleksu, a przede wszystkim bardzo łatwa, przyjemna i zabawna. W moim odczuciu jest dużo lepsza od lubianej przeze mnie Packi na muchy Christiana Heusera. Spostrzegawczość i refleks już mi nie wystarcza. Plask! Plask!
Grę do recenzji przekazało wydawnictwo Egmont. Bardzo dziękuję.