Ja kolekcjoner

W miniony poniedziałek, na zajęciach z Dobutsu shogi w przedszkolu, pokazałam dzieciom oryginalną wersję Goro-Goro Dobutsu shogi. Zainteresowanie było ogromne. Wśród bierek pojawił się piesek i kotek, w dodatku kotek dorastał tak jak kurczaczek. Było dużo zwierzątek na planszy i plansza się powiększyła. Dzieci mogły również obejrzeć instrukcję, całą napisaną w języku japońskim! Zachwyt.

Wszystko zaczęło się w 2012 r. Recenzowałam wtedy Pojedynek Robotów wydany przez Egmont. Nie miałam pojęcia ani o shogi, ani ich uproszczonej wersji. Gra bardzo mnie wciągnęła. Proste zasady, mnóstwo możliwości, brak losowości. Myślenie. Przewidywanie ruchów przeciwnika. Planowanie kilku ruchów naprzód. Roboty bardzo mi się podobały i bardzo często w nie grałam.

W trakcie pisania recenzji znalazłam w Internecie grafiki z oryginalnej japońskiej wersji dobutsu shogi. Zwierzątka zauroczyły mnie. Od zachwytu do czynu niedaleka droga. Zaczęłam szukać w sklepach tej właśnie wersji. Na próżno. Sprowadzić z Japonii? Czekać na Międzynarodowe Targi Gier Planszowych w Essen?

Dobutsu shogi

Widząc ogromny potencjał drzemiący w tej grze i korzyści płynące z grania, wpadłam na pomysł, by nauczyć grać przedszkolaki. Taka ze mnie aktywna mama. Bazując tylko na słabej jakości grafikach znalezionych w sieci, przygotowałam zajęcia dla przedszkolaków. O powodach wyboru takiej, a nie innej grafiki pisałam już w jednym z felietonów. Te zajęcia chciałam prowadzić na najwyższym poziomie. Mój pierwszy zakup to nie japońska wersja gry, ale… książeczki z zadaniami. Przywieźli mi je znajomi z Essen. Literaturę uzupełniłam z czasem o kolejny tytuł.

Kilka miesięcy później kupiłam dobutsu shogi w wersji oryginalnej. Komu się pochwaliłam? Oczywiście moim przedszkolakom. W końcu to najlepsi i najwdzięczniejsi odbiorcy mojego prywatnego entuzjazmu ;-)

Kolejne Essen. Kolejna nowość zwróciła moją uwagę. Francuskie wydanie tej samej gry! Yokai no mori. Zanim się zdecydowałam, kilka egzemplarzy, sprowadzonych do Polski rozeszło się niczym świeże bułeczki. Na moją bułeczkę musiałam długo czekać. Konieczność posiadania właśnie tej wersji tłumaczyłam tym, że pudełko zawiera również planszę i bierki do goro-goro, innej uproszczonej wersji shogi. Okazało się, że jest to naprawdę świetna wersja shogi. Chyba wiecie co stało się dalej?

Dziś jestem szczęśliwym posiadaczem oryginalnej wersji Goro-Goro Dobutsu shogi. Piękna, prawda? A jak się przyjemnie gra takim zestawem…

Wniosek jest jeden. Stałam się kolekcjonerem. Już się tego nie wyprę. To prawda, że planszówki wciągają, nie wiedziałam, że aż tak ;-). Na szczęście mam komu pokazać moją kolekcję, na szczęście wykorzystuję ją twórczo i nie kurzy się gdzieś na półce.

Czy i Wy macie jakąś kolekcjonerską historię?

0 Udostępnień