Droga do sukcesu
Karolina Styczyńska. Rocznik 91. Skromna, pracowita, ambitna. Obecna Mistrzyni Europy i Otwartych Mistrzostw Świata w Shogi 2014 r., w dodatku najlepsza zawodniczka mistrzostw, które odbyły się pod koniec lipca w Budapeszcie. Osoba z dużym poczuciem humoru, które bardzo cenię u ludzi – po zwycięstwie jeden z polskich shogistów poprosił Karolinę o mowę zwycięzcy, na co odpowiedziała: “Mowa zwycięzcy.. Eee Eee. Jak mogłabym was zawieść. No jak. Musiałam wygrać. Em. Em.”.
Zapraszam do przeczytania wywiadu jaki przeprowadziłam z Karoliną.
Wyjazd do Budapesztu był dla Ciebie bardzo udany – spodziewałaś się tego?
Co roku lądowałam tuż pod podium. Spodziewałam się na pewno wysokiego wyniku. Jednak, głównym powodem przyjazdu na turniej było odpoczęcie i spotkanie przyjaciół. Przy okazji sprawdzenie umiejętności nabytych w Japonii.
Czy Twoi mentorzy byli zadowoleni z tak wielkiego sukcesu?
Gratulowali, ale wszyscy pamiętamy, że cel do którego dążę jest jednak trudniejszy do osiągnięcia. Trzeba pociągnąć passę dalej.
Środowisko polskich shogistów mocno zaangażowało się w przekazywanie informacji o kolejnych Twoich sukcesach. Wszyscy bardzo się cieszyli. Taki doping, wiara w Ciebie i szczere gratulacje są dobrą nagrodą?
Tak! Każdy sukces odbija się echem w naszym skromnym środowisku. Motywujące jest wiedzieć, że ktoś cieszy się z tobą. Mam nadzieję, że dam więcej powodów do dumy w przyszłości.
Opowiedz nam jak wyglądają mistrzostwa w shogi.
W Mistrzostwach Europy bierze udział 32 zawodników z Europy o najwyższych rankingach. Są podzieleni na dwie grupy po 16. Jest to system drabinkowy. Jeśli przegra się raz, wypada się z rozgrywek. Po kilku rundach na środku tabelki spotyka się dwóch najsilniejszych zawodników z grup i grają o tytuł Mistrza Europy. W międzyczasie odbywa się partia o trzecie miejsce.
Po zakończeniu tego turnieju lub po wypadnięciu z niego zawodnicy dołączają do grona światowych shogistów w Otwartych Mistrzostwach Świata. Zwycięzcą tego turnieju zostaje zawodnik o największej liczbie punktów.
Przed nimi, ostatnimi czasy, popularne stały się: turniej drużynowy krajów oraz tradycyjnie pojawia się turniej blitza, tylko 8 minut na gracza.
W przerwach między rundami można wymieniać się komentarzami z przyjaciółmi, robić zdjęcia, pograć w inne gry, które są promowane oraz kupić rzeczy związane z shogi.
Po głównym turnieju następuje rozdanie nagród i grupowe zdjęcie wszystkich uczestników.
Wróćmy teraz do początku Twojej kariery. Skąd się u Ciebie wzięło zainteresowanie Japonią i shogi?
Sądzę, że każdy z nas zawsze czuł pociąg do orientalnej kultury jaką jest Japonia. Jest po prostu interesująca. Taka inna od naszej. U mnie wszystko nabrało tempa, kiedy zobaczyłam w telewizji animację „Naruto”, a później zaczęłam czytać jej komiksowy oryginał. Tak też odnalazłam shogi. Pierwsze co, to sprawdziłam zasady w Internecie. Gra okazała się być podoba do szachów, ale o wiele ciekawsza. I dałam się wciągnąć.
Skąd brałaś materiały do nauki, gdzie grałaś?
Na początku natknęłam się w Internecie na polskich shogistów, którzy nauczyli mnie zasad. Poznawałam też osoby z innych krajów i razem rozgrywaliśmy partie pełne emocji. Była złość, rywalizacja i radość ze zwycięstw. Szukałam też informacji na angielskich stronach w Internecie, a także nic nie rozumiejąc na stronach japońskich. Samo spojrzenie na diagramy i uruchomienie apletu z pozycją na planszy i kolejnymi posunięciami pomagało załapać pewne techniki. Przyjaciele z zagranicy przysyłali mi książki do nauki. Od jednego dostałam też planszę. Później uczył mnie przyjaciel z Brazylii po kilka godzin dziennie w Internecie. Pojawiły się sławne filmy Hidetchi’ego. Materiałów do nauki zaczęło przybywać.
Zanim pojawiły się sukcesy, choćby zwycięstwa w zwykłych rozgrywkach treningowych z shogistami, potrzeba miesięcy/lat praktyki. Ile czasu poświęcałaś na naukę i w sumie od ilu lat grasz?
Gram od ponad 6 lat. Wcześniej nie mówiło się o „nauce”, ale o po prostu spędzeniu w fajny sposób wolnego czasu. Czasami zamiast robienia prac domowych. Później doszły studia, czasu brakowało. Ale zaraziłam paru przyjaciół ze studiów, nawet razem promowaliśmy shogi w Warszawie i nie tylko. Zgrana paczka z nas była. Dzięki rodzinie co roku mogłam jeździć na Mistrzostwa Europy, które były wielką frajdą i sposobem na spotkanie Internetowych przyjaciół. Były cotygodniowe spotkania na shogi. Ale po kilku latach zmuszona byłam szukać rywalizacji w Internecie. W końcu natknęłam się na odpowiednie osoby i została zaproszona do Japonii.
Obecnie mieszkasz w Japonii, gdzie uczęszczasz do szkoły dla profesjonalnych graczy w shogi. Jak trafiłaś do takiej szkoły? Jesteś tam jedyną kobietą spoza Japonii!
Wszystko zaczęło się od spotkania w Internecie profesjonalnej zawodniczki Madoka Kitao. Usłyszała ona o moim marzeniu i zaprosiła mnie do Japonii. Chodziłam do sławnego dojo w Shogi Renmei, gdzie zdobyłam ranking 4 dan.
Jakiś czas później zostałam zaproszona na turniej Joryuu Ouza dla kobiet. W tym turnieju mają prawo startować profesjonalistki, amatorki po przejściu kwalifikacji oraz jedna osoba zaproszona z zagranicy. Udało mi się wygrać grę z profesjonalistką, co zwróciło uwagę shogistycznego świata. Jak to, osoba znająca shogi z mangi o ninja mogła pokonać zawodowca?
Rok później powtórzyłam sukces pokonując w pierwszej rundzie zawodniczkę z organizacji LPSA (innej niż Renmei), ale znowu odpadając po drugiej rundzie.
Jako, że mój cel był zawsze jasny, zostać profesjonalistką, Madoka Kitao pomogła mi obrać drogę i spróbować sił w Kenshukai – miejscu gdzie szkolą się przyszli zawodowcy. Prawdę mówiąc, dla kobiet ta droga jest o wiele prostsza. Wystarczy dotrzeć do klasy C1 w Kenshukai i się tam utrzymać przez pewien czas. Na razie od roku zatrzymałam się w klasie C2 (jedna poniżej). Zostałam też zaproszona na studia w Japonii i od kwietnia rozpoczął się dla mnie rok szkolny. Uczę się japońskiego i po raz pierwszy mieszkam sama. Jest to wielka przygoda, pełna doświadczeń, ale i trudności.
Czy możesz nam opowiedzieć jak wygląda nauka w takiej szkole?
Dwa razy w miesiącu przyjeżdżam do Tokyo na niedzielne spotkanie Kenshukai od godziny 9:30. Do 10 odbywa się lekcja losowego profesjonalisty. Następnie gramy dwie partie w japońskim siadzie seiza. Po grze komentujemy ją i zgłaszamy wynik. Około 12-14 jemy obento. Gramy kolejne dwie partie. Kenshukai kończy się różnie, czasami po 15, czasami po 17. Zależy od partii. Najważniejsze w promocji do wyższej klasy jest liczba zwycięstw w stosunku do przegranych. Najprostszą drogą w moim wypadku jest 6 zwycięstw pod rząd. Oczywiście, jest też zagrożenie spadnięcia do niższych klas, jeśli będziemy wciąż przegrywać.
Jakie masz plany na przyszłość?
Uczyć się, uczyć… Na razie wszystko zależy od tego, czy uda mi się skoczyć do klasy wyżej. Przy okazji mogę nadrabiać japoński, trochę pozwiedzać Japonię i na święta odwiedzić rodzinę. Chciałabym także wspomóc shogistów w Polsce poprzez produkcję materiałów szkoleniowych, tłumaczenia, wysyłanie potrzebnych rzeczy typu plansze. Na razie mam cel, na którym muszę się skupić, kolejne marzenia przyjdą z czasem.
Dziękuję za wywiad i życzę Ci dalszych sukcesów.